top of page

Ech, robię się na to za stary. Parlaf, nie siedź tak, tylko podaj mi ten dzbanek, po nocnej warcie nie marzę o niczym innym, jak o ciepłym piwie. Aaaach, tak, tego mi było trzeba. Pytałeś, w trakcie warty jak tu wylądowałem.

 

Widzisz, pochodzę z Nordmaru, z klanu Ognia. Wiele lat temu nasz poprzedni król, Rhobar I, tam właśnie zaczął swoją walkę, chociaż ja byłem wtedy ledwie podrostkiem. W trakcie walk w Myrtanie, gdy już wszystkie znaki na niebie i ziemii mówiły nam, że wojna się skończy i Rhobar zjednoczy Myrtanę, zachodnie miasta, z Geldern na czele zawiązały koalicję i cały misterny plan poszedł w pizdu. Królowi nie udało się szybko zmiażdżyć ogniska buntu i wszystko przerodziło się w wojnę pozycyjną. Na południu nie było wiele lepiej, pustynne plemiona i Asasyni co rusz najeżdżali Trellis. Sytuacja była napięta. Król potrzebował rudy, a jedynym jej źródłem były nasze kopalnie, choć klany nie chętnie dzieliły się z nim kruszcem. Pytasz dlaczego, skoro sam był Nordmarczykiem? Widzisz, to nie takie proste. Straszyzna powiedzieła, że nie można gwałtownie zwiększać wydobycia, bo to źle wpłynie na całą kopalnie. Jakby, psia ich mać, to coś mogło zmienić. Jasne, król i tak brał większość rudy do swojego skarbca, ale potrzebował jej więcej. Tak na moje, to klany powinny były dać mu cały urobek, bo nam nic dobrego nie wyszło, z tego co zatrzymaliśmy rudę dla nas.

 

Co nie na temat, jak nie na temat. Ach, ty to jednak jeszcze gówniarz jesteś, pierw pytasz jak tu wylądowałem, a jak Ci mówię jak było, to narzekasz. Więc teraz stul dziób i nalej mi więcej grzanego ale. Dobra, o czym to ja? Ach tak, Rhobar potrzebował więcej rudy, a nie był w stanie jej znikąd wyrwać. Sytuacja w kraju stała w impasie. I wtedy, do Vengradu przybył posłaniec z Khorinis. Znaleziono złoża magicznej rudy. Duże złoża. Rhobarowi aż oczy zaświeciły jak sie tylko dowiedział. Szybko wysłał ekspedycję na wyspę, żeby zbadać sprawę i jak najszybciej rozpocząć wydobycie.

 

No i wyjechaliśmy, najdziwniejsza zbieranina w służbie królestwa. Mówię Ci, górnicy z całego kraju, badacze i uczeni z opasłymi księgami (śmiem twierdzić, że niektórzy z nich, widzieli wtedy słońce, pierwszy raz w życiu), nawet kilku magów i paladynów. I grupka żołnierzy, nic wielkiego, kilku weteranów i trochę rekrutów, w tym ja. Byłem wtedy młodszy od Ciebie i tak samo głupi, więc jest jeszcze dla Ciebie nadzieja, Parlaf. Wysłali nas z ekspedycją, bo nikt nie wiedział, czego się spodziewać, a te strzępki informacji, które dotarły na dwór, raczej nie napawały optimizmem. Cały rejs rzygałem jak kot. Nie wiesz jak to jest, jak całe życie widzisz tylko góry i wodę w postaci lodu, aż nagle gdzie nie spojrzysz jest morze i fale wysokości trzech chłopa. To było piekło, przynajmniej dla mnie, a ciężko to miało dopiero być.

 

Do portu wpłynęliśmy na początku sierpnia, a po 2 dniach odpoczynku w mieście, już szliśmy na przełęcz. Byłeś kiedyś w górniczej dolinie? Tak też myślałem, ale nie masz czego żałować, nie ma tam nic wartego większej uwagi. Wiesz, teraz to jest tam murowany zamek, miękkie łóżka i ciepłe żarcie, ale jak przeszliśmy przez przełęcz, stało tam tylko kilka chat i jedna karczma dla wieśniaków. Wioska, rozumiesz? Na tym końcu świata, w zapyziałej dolinie, gdzie dupy psami szczekały, gdzie nie było nic, prócz ścierwojadów, stała wieś. 

 

Wsi co prawda można się było spodziewać, bo w Khorinis, mówili nam o tym, że ktoś mieszka w dolinie. To co nas zaskoczyło, to banda awanturników, czy jak się chlubnie nazwali - najemników i inwestorów, którzy przybyli tam na kilka dni przed nami(do tej pory nie wiem jak im sie udało dostać na wyspę tak, że nikt w mieście nie wiedział o ich obecności). Przyjechali tam, bo poczuli gorączkę magicznej rudy, większość sprzedała wszystko, żeby wykopać na tej wyspie, swoją przyszłość. Mi to tam, koło dupy latało, ale dowództwo było nielicho wpienione.

 

Większym problemem jednak okazali sie paladyni, bo nie przybyli przecież z nami kopać rudy. Zakon wysłał ich na świętą misję, czy krucjatę jakąś. Mieli odnaleźć jakieś relikwie czy inne pobłogosławione śmieci. Jak mówiłem, z najemnikami można się było dogadać, ale sprawy się skomplikowały, gdy okazało się, że paladyni nadepnęli na odcisk orkom...

 

Opowieść Olafa, członka ekspedycji

 

 

 

Przestań Olaf straszyć młodego! Nie widzisz, że Parlaf już w portki narobił? Leć młody jeszcze po piwo! Powiedz karczmarzowi, że Gedeon, starszy wioski z doliny stawia kolejkę wszystkim, może to Cię na chwilę uciszy, Olaf.

 

Słuchaj… Siedzę tuż obok i słyszę co mówisz. Historia ładna i wzruszająca miejscami, ale nie tobie jednemu losy się splątały. Chociaż jak już mówimy o tych starych dziejach, to i ja się wypowiem.

 

Wiele zim temu ledwie uszedłem z córami przed najazdem orków. Gospodarstwo od pokoleń mieliśmy nieopodal Montery, ojciec mnie wyuczył fachu ciesielskiego i paru innych rzemiosł. Córy dorastały na piękne dziewoje i z matką już kawalerów im szykowaliśmy, a w jedną noc straciliśmy wszystko i niemal też życie. Uciekaliśmy wiele dni, przemoknięci i głodni, ukrywając się przed łowcami niewolników, aż wreszcie dotarliśmy do Vengardu… choć nie wszyscy, bo ich matka nie przetrzymała podroży. W Vengardzie było już wielu uchodźców i nie było pracy, więc wpakowaliśmy się na mały stateczek płynący na wschód. Chcieliśmy uciec jak najdalej od tego koszmaru, zapomnieć tragedię i urządzić się gdzieś choćby na końcu świata.

 

Tak na Khornis przybyliśmy i szukając kawałka uprawnej ziemi i spokoju trafiliśmy do doliny, co ją teraz górniczą zwą.

 

Mieszkańcy tam są z natury spokojni, choć dumni i pamiętliwi. Kto raz z nimi zadrze, na zawsze zostanie wyklęty ze społeczności. Ich wrodzona nieufność powoduje, że niewielu obcym udało się tu osiedlić i niewielu przyjęli do swego grona. Nam się udało i chwała Innosowi za to i chwała, że obdarzyli mnie takim zaufaniem, że wybrali mnie Starszym wioski, bym rozsądzał spory między nimi, stawał w ich imieniu przed lokalnymi władzami, a gdy kapłanów nie ma, bym w imieniu społeczności ofiary sprawował w naszym Innosowym chramie. I będzie już tak ze trzydzieści lat, jak tym starszym jestem.

 

Teraz jak chcą sprawiedliwości, to mówią: „Idź do Gedeona, on pobożny i sprawiedliwy jest, to osąd prawy wyda”

 

Jednak pamiętaj i innym przekaż, a jest was obcych tam w dolinie coraz więcej, że mimo szacunku jakim mnie darzą to nie jestem ich władcą i głos ostateczny do nich należy. Tam sprawiedliwość na wiecu, przy wszystkich i za zgodą ogólną wymierzamy. Niech Ci się nie roi w głowie, ani nikomu innemu  jak temu nieszczęśnikowi z pierwszego transportu, że coś da się załatwić.

 

Jak zaczęli tutaj więźniów przysyłać do wydobycia, to z nimi przyjechali też żołnierze, co jakiś czas któryś do nas zaglądał, żeby odebrać zboże i inne zapasy. Jeden z żołdaków, wbrew tutejszym obyczajom wychędożył dziewkę bez wiedzy jej ojca i ten miał prawo do sprawiedliwej odpłaty. My tu nie brukamy sobie rąk krwią niepotrzebną  i mamy tu swoje inne sposoby. Niech starczy wiedzieć Ci tylko, że las i pola się nim zajęły, a piwie, które teraz pijesz duch jego się unosi.

 

I to Parlaf, przekaż rano tym, którzy za kilka dni wyruszają do doliny. Przekaż dobrze, a póki nas ruszać nie będziecie nikomu włos z głowy nie spadnie. Bo obcy przychodzą i odchodzą, a my tam zawsze będziemy.

 

 

No, to strzemiennego, bo już świta. Droga do doliny daleka, a nogi już nie te co kiedyś.

 

Opowieść Gedeona, starszego wioski

 

 

 

 

Venaz, obróć tego dzika, bo znowu będziemy jeść węgiel. Pilnuj ogniska, a ja Ci opowiem o tym, jak to wszystko się zaczęło.

 

Przeszło 20 lat temu, zanim jeszcze Beliar nas wybrał, zanim zaczęła się wielka wojna, zanim ludzie wygnali nas z doliny, nasze plemię żyło w pokoju z innymi mieszkańcami doliny. Nie wchodziliśmy sobie w drogę i wszyscy byli zadowoleni.

 

Jakoś w dwa księżyce po letnim przesileniu, do naszej wioski przybyło dużo wojowników z kontynentu z posłannictwem od wielkiego wodza Torraka. Zauważyłem ich pierwszy, bo akurat byłem na polowaniu. Czaiłem się w zaroślach nad wodą, żeby złapać zwierza, jak przyjdzie do wodopoju. Zamiast tego złapałem ich szamana. Byłem wtedy jeszcze przed nocą śmierci i już po dwóch uderzeniach serca leżałem nieprzytomny na ziemi. Mówili że Beliar wybrał nas, orków, na swój lud  i poprowadzi nas do zwycięstwa w wojnie przeciwko ludziom. Nasi szamani przez wiele dni rozmawiali z duchami przodków i z ich szamanami. Wszyscy byli poddenerwowani, pojedynki i walki toczyły się bez przerwy prawie, ale tylko nieco ponad 20 było śmiertelne. Większość wygrali oni, wojownicy Baruka, byli bardziej doświadczeni i lepiej walczyli, chociaż ostatecznie ciężko stwierdzić, kto przejął dowodzenie.

 

Nie żryj jeszcze - Nóż wbił się w mięso aż po rękojeść, dokładnie między palcami Venaza - bo potem dla mnie tylko surowe albo spalone zostawisz.

 

Wracając do opowieści, w tym samym czasie, do doliny przybyła cała masa ludzi. Biegali tylko tam i z powrotem z kilofami i mapami, szukając magicznej rudy i jakiegoś grobowca, ale kto by tam zrozumiał o co tym morom chodzi. Kilka z nich przychodziło do nas, czasem chcieli handlować, ale częściej walczyć. Pierwsze kilka pojedynków pokazało im że to raczej zły pomysł, bo musieli wykopać 9 grobów. W końcu przyszedł jeden taki, który faktycznie umiał walczyć. Zabił siódmego. Przez przypadek. Po prostu szedł przez las i przypadkiem spojrzał mu w oczy. Widziałem ten pojedynek. Jeden z najlepszych, jakie miałem okazje zobaczyć. Mimo, że to była mora, walczyła lepiej, niż nie jeden ork. Nie był specjalnie silny, po prostu nie dawał się trafić, skakał z tym mieczem, do okoła Genera, jak wiewiórka. Na każde trzydzieści ciosów Genera, mora zadawała jeden. Siódmy wojownik naszego plemienia był twardy, padł dopiero po pietnastym przyjętym ciosie. Zwycięzca, odchodząc, miał na sobie tylko orczą krew. Mora nie rzucała jednak potem wyzwań nikomu i odszedła. Nawet nie zabrała pasa, po prostu poszła. Brat Genera, zabitego siódmego, poszedł następnego dnia szukać zemsty, ale już nie pamiętam, jak to się skończyło.

 

Wojownicy z kontynentu nie przybyli do nas wtedy bez celu. Beliar przemówił do szamanów Torraka i nakazał im odnaleźć jego świętą broń – Młot Pożogi, żeby mógł on użyć jego mocy, do zaatakowania ludzi na północy. Na początku szamani nie mogli się niczego dowiedzieć od duchów. Jak się okazało, ostatni szaman, który był na tyle silny, żeby duchy mu powiedziały, gdzie szukać młota, został zabity przez nekromantę kilka zim wcześniej.  Och, w końcu duchy odpowiedziały, ale szaman przepłacił do życiem.

 

Ostatecznie i tak, wydobycie go okazało się największym problemem. Nie wiem jak go wyjęli, bo miałem wtedy noc śmierci. Ich wódz, Baruk, stwierdził, że byłem na tyle odważny atakując szamana, że zasłużyłem na nią. Z całej nocy pamiętam tylko, jak ktoś mnie walnął w łeb o zmroku, a potem ciemność, jak leżałem przez długie godziny w trumnie.

 

Pytasz o tego nekromantę. Nie wiem skąd się wziął, jak miałem 5 zim, nagle w ciągu jednej nocy pojawiła się znikąd wieża w środku lasu. Wieczorem nie było tam nic, o świcie już stala. Dwa dni później nasz szaman tam poszedł i już nie wrócił. A skąd mam wiedzieć po co tam polazł? Poszedł i umarł. Ale nie odszedł, skurczybyk zrobił sobie z niego sługę. Wojownicy chcieli już biec, żeby po prostu zarżnąć tego przeklętego maga, ale żadnemu nie udało się nawet tam podejść.

 

Co do mlota, to czy faktycznie był taki potężny? Nie wiem, pewne jest to, że przez niego stało się wszystko, do czego doszło później. Nikt, szamani, paladyni, czy nawet ten nekromanta nie mógł przewidzieć, tego co stało się na końcu…

 

Opowieść Harra, późniejszego wodza plemienia Burego Odyńca z wyspy Khornis

 

 

 

Od dłuższego czasu ciągnęły plotki po wschodnim wybrzeżu Myrtany, że król wysyła ekspedycje na wyspę Khorinis. Czułem, jak i wielu innych, że gdzie królewscy, tam i pieniądz musi być i to ciężki. Miałem o tyle szczęście, że mieszkałem jakieś 12 staj od Ardei, małego portowego miasteczka. Cóż mi zostało? Nic, jako myśliwy polowałem i sprzedawałem skóry, a każdą złotą monetę odkładałem głęboko, nawet przed samym sobą chowając, aby niczego nie przechlać. Dni miały, a sakiewka była coraz cięższa, zaś na traktach coraz częściej było widać małe kolumny transportów z Faring do Ardei. Przy tym wszystkim doszły mnie słuchy, że inni mi podobni, można już nazwać najemnicy; planowali się złożyć u bogatego kupca, który posiada galerę i że za odpowiednią cenę przewiezie nas na wyspę Khorinis. To była moja szansa. Nie zastanawiając się długo zgarnąłem każdą złotą monetę i ruszyłem do Ardei, gdzie faktycznie stała galera. W tawernie czekałem jeszcze dwa dni zanim mogliśmy wejść na pokład. Jednak i to nie było łatwe, ponieważ nie było rezerwacji miejsc, lecz dzika kolejka,mi się udało wejść na pokład, z oddali przy rampie widziałem jak ostatni spóźnialscy jeszcze licytowali się z innymi o wejście na statek... Dalej, czas popłynął spokojnie, aż do wybrzeży Khorinis, gdzie tam zaczęła się nasza przygoda.

 

Po kilku tygodniach rejsu, nawet nie wpłynęliśmy do portu, żeby wyprzedzić królewskich statek wpłynąl do zatoczki od północnej strony i wylądowaliśmy na plaży, przy pomocy szalup lub wpław. W dolinie była wioska, ale wszyscy woleli rozbić się jakiś kawałek od niej, bo miejscowi nie chcieli nas przyjąć z otwartymi ramionami. W obozie, każdy odpowiadał za siebie, stało tam kilka namiotów, ja zrobiłem szałas, ale większość nawet nie zaprzątała sobie głowy jakimś schronieniem, tylko spali gdzie popadło, przy ogniskach. Przypałętał się taki jeden, nie wiem jakie licho go przywiało, ale jakiś mieszczuch pewnie był, co jak ktoś zabrał mu sakiewke, to się sądu domagał. Dostał tylko po łbie, ale ubaw był przedni. 

 

Większość, która przybyła ze mną, zaczęła przeczesywać teren z kilofami, zbierając rudę, część z nich, zamiast machać kilofem, machała mieczem, bo główne miejsce wydobycia rudy, chyba na jakiejś świętej ziemi dla orków było. Zwierzyny tam nie brakowało, więc na polowaniu, zarobiłem tam krocie. A to i tak były marne grosze w porównaniu do tego, co mi wpadło za bagienne ziele. Bardziej niż na paladynów, musiałem uważać, żeby mi któryś z chłopaków, nie zrobił drugiego uśmiechu, ale było warto. 

 

[...]

 

Odpis z testamentu Roberta, jednego z Najemników

bottom of page